Syrena 101: tak miłych wspomnień nie dostarczył mi żaden inny samochód. Nigdy mnie nie zawiódł, był tak prosty w obsłudze i eksploatacji. Mówiło się, że silnik Syrenki można rozebrać w drodze, usunąć usterkę, złożyć i jechać dalej – wspomina Ireneusz Dobiech
Moje wspomnienia łączą się z obecną ulicą Gąsiorowskiego i terenem znajdującym się w jej pobliżu, który nazywam Bemowem WAT-owskim, i na którym mieszkam. W moich wspomnieniach zamieszczonych
na forum Wojenne Tajemnice ulicę tę nazywałem „węglową”, a to dlatego, o czym być może jeszcze wspomnę, że dowożony był tędy węgiel do zewnętrznej kotłowni WAT. Naprzeciwko niej w latach 60.
istniały prowizoryczne garaże. Niniejszy tekst nawiązuje do wątku motoryzacyjnego w postaci dokumentów
i budowy prowizorycznych garaży.
W 1959 roku kupiłem motocykl marki WFM (Warszawska Fabryka Motocykli) model M 06, który po roku sprzedałem. Mam w swoim archiwum Umowę Kupna Sprzedaży z dnia 13 lipca 1960 roku, stwierdzającą sprzedaż panu J. S. zamieszkałemu w miejscowości K, za sumę 4500 zł., motocykl marki WFM model M 06
(nr silnika 217768, nr ramy 121456). Na motocyklu tym wielokrotnie jeździłem w rodzinne strony mojej żony do Sułkowa koło Włoszczowy, odwiedzając wypoczywających tam bliskich.
Był to bardzo dobry motocykl, który zapoczątkował moje zainteresowania motoryzacyjne. Kontynuowałem je, nabywając 10 listopada 1960 roku za cenę 72000 zł., samochód osobowy, nowy z dostaw krajowych marki FSO (Fabryka Samochodów Osobowych) typ Syrena, nr silnika 7620, nr podwozia 6595, nr konstrukcyjny 504.
Umowa sprzedaży motocykla WFM (13.07.1960 r.) i faktura nr 3159/017/A kupna samochodu FSO typ Syrena (10.11.1960 r.)
Akt przekazania nr 4621 z dnia 10.11.1960 r. pojazdu i wniosek do Prezydium MRN Wydziału Komunikacji.
Druga strona wniosku do Prezydium MRN i kwit opłaty rejestracyjnej Wydziału Komunikacji.
Przytaczam te wszystkie dokumenty, aby zobrazować zawiły tryb postępowania przy kupnie samochodu. Samochód nabyliśmy po opłaceniu należności w MOTOZBYCIE przy ul. Ziemowita 84. Dla zarejestrowania samochodu musieliśmy złożyć, do Wydziału Komunikacji Drogowej Prezydium Miejskiej Rady Narodowej, specjalny wniosek o ujęcie w ewidencję – dopuszczenie pojazdu mechanicznego do ruchu na drogach publicznych. Po opłaceniu 32 zł znaczkami skarbowymi otrzymałem, a właściwie otrzymaliśmy, bo na każdym dokumencie właścicielem byliśmy ja i moja żona, „dnia 1960.11.10, po przeglądzie technicznym: Decyzję pozytywną, Dowód Rejestracyjny i tablice ze znakami WC 9647.” Po kilku latach zmieniono tablice i dowód rejestracyjny na WA 0048. Byłem bardzo zadowolony z tego numeru, gdyż był łatwy do zapamiętania.
Po zakupie Syrenki, podjąłem decyzję o budowie garażu. Zaangażowane w to przedsięwzięcie było większe grono osób. Musiałem najpierw uzyskać pozwolenie na budowę od Kwatermistrza WAT, który dysponował gruntem, na którym obiekt miał stanąć. Teren znajdował się obok dzisiejszego WCH (Wojskowa Centrala Handlowa), tam gdzie mniej więcej stoją dzisiaj murowane garaże. Stało tam już ich kilka. Pozwolenie takie otrzymałem z zastrzeżeniem, że nie może to być trwała budowla. Zdecydowałem się, po naradzie z wujkiem K., który był kierowcą w Centrali Księgarskiej i mógł mi dostarczyć drewniane palety z opakowań arkuszy papieru, że garaż będzie drewniany. Naszkicowałem sobie plan garażu i zakupiłem w listopadzie 1960 r. belki nośne na ściany i dach oraz deski na dach i wrota.
Belki nabyłem za kwotę 217.25 zł, w Biurze Zbytu Drewna P.P (Skład Handlowy nr 12), mieszczącym się przy ul. Niemcewicz 24, natomiast deski w tej samej firmie, ale w Składzie Handlowym nr 10 przy ul. Ks. Janusza 40, za 244,26 zł. Tak więc za podstawowe materiały zapłaciłem tylko 461.51 zł.
Widok współczesnych, stacjonarnych garaży, znajdujących się w tym samym miejscu, co te tymczasowe drewniane, 2008.06.01
Do transportu zamówiłem w WAT samochód. Oprócz drewna musiałem kupić: kilka rolek papy, gwoździe „papiaki” z podkładkami i zwykłe, oraz zawiasy i „skobel” do wrót. Jak widać włożyłem dużo inwencji i wysiłku, aby zgromadzić niezbędne materiały do budowy pomieszczenia dla Syrenki.
Budowa musiała być tak rozplanowana, aby można było po przywiezieniu palet, część wykorzystać do budowy ścian, resztę zabezpieczyć przed kradzieżą. Zbudowałem najpierw, przy pomocy pracowników Katedry w której pracowałem, konstrukcję nośną z belek i ściany z palet. Wrota wykonałem już wcześniej; zostały zawieszone. Resztę palet i materiałów złożyłem do wnętrza, zamykając wszystko na kłódkę. Następnego dnia obiłem ściany papą oraz przybiłem deski na dach. Trzeciego dnia pokryłem dach papą.
W ten sposób Syrenka miała schronienie przed deszczem.
Po kilku miesiącach zabrałem się, tym razem angażując drugiego wujka K. do pomocy, za wykonanie cementowej podłogi w garażu i budowy w nim kanału. Zakupiłem odpowiednią ilość cementu, zgromadziłem płyty drewniane na obudowę kanału i przystąpiliśmy do pracy. Piasek do mieszania z cementem woziłem w bagażniku Syrenki z „poligonu”, a właściwie dawnego „Czołgowiska”, o którym już pisałem. Praca trwała cały dzień. Wujek K. wieczorem bardzo narzekał. Powiedział nieparlamentarnymi słowami, że tak ciężko w życiu się nie napracował. Dziwiłem się temu, gdyż podczas pracy oszczędzałem go jak mogłem. Widocznie nie był przyzwyczajony do ciężkiej pracy fizycznej. Byłem mu jednak bardzo wdzięczny za pomoc. Potem opiliśmy sprawę dobrym alkoholem.
Posiadam kilka fotografii naszej Syrenki i fragmentów drewnianych garaży, niezbyt wyraźnych, gdyż wykonanych bardzo prostym aparatem fotograficznym, który był nagrodą dla mojego syna; o ile dobrze zapamiętałem za udział i zajęcie pierwszego miejsca w konkursie „Bezpieczeństwo na jezdni” organizowanym przez Milicję Obywatelską. Był to aparat fotograficzny, którym robiło się zdjęcia o nietypowym, bo kwadratowym formacie.
Zamieszczam kilka tych historycznych zdjęć, wykonanych ok. 1970 r.
Nasza Syrenka 101 na leśnej drodze
Widok fragmentu garażu i obecnego wylotu ul. Gąsiorowskiego
Widok fragmentu garażu i obecnego wylotu ul. Gąsiorowskiego
Syrenka, fragment garaży i w tle małej części zewnętrznej kotłowni WAT
Nasz syn i Syrenka podczas przeglądu przed garażem
Tak miłych wspomnień nie dostarczył mi żaden inny mój samochód. Nigdy mnie nie zawiódł. Był tak prosty w obsłudze i eksploatacji. Mówiło się, że można było jego silnik rozebrać w drodze, usunąć usterkę, złożyć i jechać dalej. Zalety Syrenki i przygody podczas ponad 20-letniej eksploatacji (sprzedałem ją 24 lipca 1983 roku) opisałem w moich wspomnieniach.
Ireneusz Dobiech